Ta płyta ma jedyny w swoim rodzaju, senny (można też użyć trudniejszego słowa, które zaraz będzie użyte
) nastrój, który wyjątkowo mi odpowiada. Hm, ja chyba po prostu lubię oniryczne (o, użyłem, użyłem! patrzcie, jakie znam trudne słowa!
) klimaty. Ostatnio obejrzałem wszystkie filmy Konwickiego i też mi się podobały (wiem, że jestem dziwny). Zapewne w przypadku albumu swoje zrobiło to, że tu i tylko tylko za produkcję odpowiadał wyłącznie sam zespół.
Tu arcydzieła nie ma. Nie ma też równowagi, bo na 10 piosenek tylko 2 są cięższe. Chodzi oczywiście o przebojowe, brawurowo zagrane na gitarze "Tie Your Mother Down", gdzie Freddie znów pokazał, że umie się gniewać, oraz o spokojniejsze, ale chyba jeszcze cięższe "White Man" z cichutkim wstępem i piorunującym podgłośnieniem w refrenie. Dwa cuda. Uwielbiam nieziemskie harmonie wokalne "You Take My Breath Away", razem z zapętleniem tytułu na samym końcu, rozpływam się przy radosnej (ale przecież nie głupiutkiej, bo są i mocniejsze momenty, są oddane rozmaite emocje) balladzie Johna pod tytułem, który absolutnie nie zapowiadał niczego wybitnego, nie czuję żadnego kiczu w "Teo Torriatte" (ba, kocham ten patetyczny śpiew po cichym fragmencie!), odpływam bujając się przy gitarze slide w "Drowse", nie mogę oprzeć się bujaniu także przy "The Millionaire Waltz", a moment rockowy i Freddie udający staruszka wywołują u mnie ciarki. No i jest jeszcze brat bliźniak "Some Day One Day", czyli "Long Away", dla mnie równie kosmiczny (nic dziwnego, że napisał oba astrofizyk
). Przekornie muszę powiedzieć, że najmniejsze wrażenie robią na mnie dwa single. "Somebody to Love" oczywiście jest świetne, choćby tylko ze względu na kolejny popis gniewnego wokalu przez Freda czy chórki, ale jednak zawsze bardziej odpowiadała mi gospelowa wersja George'a Michaela. Nawet zapominam się, że to jest cover, a oryginał nagrało Queen, nie odwrotnie
. Z kolei "Good Old Fashioned Lover Boy" kiedyś bardzo lubiłem, bo jest cudownie skomponowane, ale po prostu osłuchało mi się.
Podsumowując: aż 44 min nieustannej cudowności! Łącznie 10 piosenek, z czego 8 kocham z całego serca, a 2 lubię bez zastrzeżeń. No cóż, to jest po prostu mój ulubiony album Queen. Czasem myślę, że to jest nawet mój ulubiony album kogokolwiek.