przez Kriejtiw » 6 lis 2013, o 21:41
Ludu, przecież uzasadnienia to sól tej zabawy, naszej zabawy. Nawet ja, człowiek mający już z Queen mało/nic wspólnego, wysmarował całkiem porządną ścianę tekstu, a ci siedzący w tematach poświęconych zespołowi... Nie popisują się, no. Mnie tam się fajnie słuchało Queen przez te parę dni. Ot, taki powrót do czasów, gdy zupełnie nie wiedziałem, z czym je się muzykę. Trochę im jednak zawdzięczam... Dobra, starczy tego sentymentalizmu, przynajmniej na chwilę.
1. Bijou
To jest autentycznie przepiękne. Rzadko słucham, bo to ewokuje silne emocje, chwyta mnie to bardziej niż The Show nawet, a to mówi wiele. Brian powinien był częściej tak śpiewać, oj tak. I te kilka wersów Mercury'ego... Ascetycznie, niepokojące i sugestywne. Krótki utwór, ale w sumie to tylko Klejnocik.
2. Mother Love
W sumie mógłbym powtórzyć poprzednie kilka zdań. Też słucham sporadycznie, powody te same. Kiedy chcieli, to potrafili grać na emocjach. Stop. Nie grać, ale poruszać. Brian dokańczający po Fredzie to niesamowitość. Choćby dla tego jednego kawałka warto było wydawać to ociekające lukrem Made In Heaven.
3. The Show Must Go On
I znów emocje biorą górę nad poziomem wykonawczym czy technicznym wysublimowaniem. Aczkolwiek muzycznie niczego tu nie brakuje, pociągnięcia Briana i monumentalny wstęp to klasa wielka. Ale wiadomo, facet stojący nad grobem śpiewa swą ostatnią wolę, spisując tym samym swój muzyczny testament. Potęga.
4. White Queen (As It Began)
Kolejna porcja wzruszającej muzyki. Jeden z niewielu przypadków, gdy tekst broni się również na sucho, bo to wcale nie było domeną Queen. Brian pozamiatał.
5. Mustapha
Koniec smutów, czas pokazać, czemu to jest forum rockowe, gdzie rapu i muzyki robionej w pięć minut na kompie się nie toleruje. Ale poważnie, to jest genialny w swojej dziwności rocker. Jest też tam taki moment, w którym panowie przyspieszają, wtedy to kompletna jazda bez trzymanki. Niesamowita dawka energii. Jakie Don't Stop Me, o co chodzi?
6. Don't Try So Hard
A jednak dalej sentymentalny Kriejtiw będzie promował smutne kwękanie. Taki on jest, taki jest on. Zaśpiewać coś takiego w taki sposób - wielka sztuka. Bierze mnie strasznie, od drugiej minuty, gdzie Fred cytuje Armstronga, jest jeszcze lepiej. Zawsze uważałem, że to trochę niedoceniany utwór jest, może przez inne kawałki na tej płycie, może przez to, że jest niedoceniany, huhu. No nie zachowałem powagi, chyba powinienem, bo piszę o genialnym numerze.
7. Scandal
Popis wokalny. I takie Death On Two Legs lat osiemdziesiątych, przynajmniej w wymowie. Agresywny wokal, atakujący znienacka Brian i świetna dynamika. I oczywiście ten magiczny moment z "deeper insiiiiide". Miracle było nierównym albumem, ale to miażdżyło mnie te kilka lat temu. Teraz... Niekoniecznie, ale mocy temu odmówić nie sposób.
8. Life is Real (Song for Lennon)
Nikt na to nie zagłosuje, szkoda. Zawsze twierdziłem, że to bardzo dobry hołd dla Lennona, choć nigdy nie byłem fanem ani jego, ani The Beatles. Life is real, life is a bitch - przecież to żywcem wyjęte z jakiegoś jego pamiętnika czy złotych myśli. Ale dlaczego tak wysoko? Sam nie wiem, uch. Dobrze skomponowana, oparta na pianinie ballada, w której coś siedzi, lecz nie umiem tego wytłumaczyć. Bach, od szóstej klasy podstawówki nie umiem tego sprecyzować, nie oczekujcie więc zbyt wiele.
9. Great King Rat
I teraz coś z zakurzonego debiutu, którego ogólnie już słuchać za bardzo nie potrafię. Z z wyjątkiem tego i może jeszcze Liar. To jest jednak wyższa półka. Panowie kombinują, dumają i tworzą jakiś manifest uciśnionych poddanych, którzy są szczęśliwi, bo zdechł Król Szczur. Taka była moja interpretacja dawno temu, teraz nie chce mi się wymyślać nowej, więc posłużę się nią teraz. Aha.
10. She Makes Me
Bo Brian pisał to coś, kiedy chorował na żółtaczkę. Co słychać. Serio, nie pojmuję tych wszystkich dissów na ten kawałek. Idzie się w to wkręcić. Nie żebym specjalnie chciał, ale to jest przeurocze.
szkoda tych ziomków: