przez Lesheq » 24 lut 2015, o 00:46
Czy obecne wcielenie Queen to „obwoźne sado – maso”? Dla niewtajemniczonych, kiedyś w tygodniku NIE (J .Urban) określono tak aspekt pielgrzymkowy schorowanego JP II i były potem sprawy w sądzie, dewoci z różańcami przychodzili na rozprawy itp. Tak mi się jakoś to przypomniało, bo w sumie teoretycznie można by rzec, że obecne show Queen to trochę takie „obwoźne sado – maso”; wożą ich od miasta do miasta, grają w sumie prawie to samo, to samo też gadają przed tymi samymi piosenkami, fetyszem jest kij samotrzepiący zdjęcie i fioletowa kanapa, które na każdym koncercie są użyte w ten sam sposób. Taki trochę obwoźny teatrzyk, w którym co dwa dni jest serwowane to samo danie, prawie te same gadki i gesty. Można by takie wnioski wysnuć.
Ale nic nie poradzę, że w sobotę dałem się temu „obwoźnemu sado – maso” porwać i że jestem pod ogromnym wrażeniem koncertu. Owszem, może i było trochę za mocne nagłośnienie, może dudniało od czasu do czasu i Lambert piszczał w niektórych momentach niemiłosiernie, ale naprawdę nic nie poradzę, że tak oceniam ten koncert a nie inaczej. Pewnie emocje biorą tu górę nad zdrowym rozsądkiem, ale przecież po kiego ch…a iść na koncert jak nie dla emocji. Z góry przecież wiedziałem, co zagrają, ile to będzie trwało, co będą pierdzielić w trakcie zapowiedzi piosenek, że będzie selfie, że na scenie nie ma FM tylko jest gościnny wokalista, który pomacha nogami na kanapie, zrobi kopniaka w stylu JCVD i zapyta się, „czy są jakieś dziwki na Sali”. Ale i mimo tego nie jestem w stanie zmienić mojej oceny sobotniego koncertu; był on dla mnie fenomenalny i konkretnie zagrał mi na emocjach. Najważniejszym czynnikiem, który tak każe mi ocenić to wydarzenie, była niesamowita publiczność w krakowskiej Arenie, która sprawiła, że od początku do końca miałem poczucie uczestniczenia w czymś wielkim. Meksykańska fala przed koncertem (i to przez kilka minut), intensywny śpiew i aktywne uczestnictwo w koncercie, akcja ze światełkami, która o dziwo wypaliła i to jak epicko; to tylko kilka przykładów wspaniałych rzeczy, które działy się w sobotę w Krakowie.
Czuło się , że większość ludzi nie jest tam przypadkowo, jedni w wieku 15, inni +60, młode lolitki i dorodne MILFY, metale z plecakami pełnymi naszywek i goście pod garniturem, rodziny z dziećmi, geekowie, kujony, playboye i celebryci (o tak było ich trochę np. Rafał Brzozowski, Adam Kornacki z TVN Turbo, Robert Korzeniowski, Grzegorz Kupczyk z Turbo – tych widziałem). Do tego te epickie kolejki przed wejściem, 16 tirów zaparkowanych pod Areną, czyste niebo z Księżycem, rozmowy z ludźmi w trakcie czekania na wejście – to wszystko robiło niesamowity klimat. Rozmowy w kiblu – a jak, jeden gostek w wieku ok. +50 opowiadał, że był na koncercie Queen w Stutgarcie w 1984 i w kolejce do klopa był aplauz. Gość został bohaterem kolejki; niektórzy specjalnie nie weszli do wolnych kabin, by posłuchać jego historii. Jeden gostek trzymał się za jaja jak Jackson a nie wszedł do kabiny, byle tylko usłyszeć koniec opowieści. Takie były akcje w sobotę.
I wobec tego niesamowitego klimatu i wspaniałych ludzi, fakt, że zaraz wyjdzie Q+AL. I zagra to co wszędzie, nie miał najmniejszego znaczenia. Każdą piosenkę chłonąłem, jakby ją po raz pierwszy słyszał, do tego ta radość ludzi i ich śpiew podczas całego koncertu po prostu dodawały skrzydeł. Może i Roger był trochę jakiś wycofany i podkur…ny, ale za to miał lanserską brodę i dziary; no i napieprzał w perkusję czasem dość konkretnie. A to, że mu Rufus sporo pomagał? Czy coś w tym złego; perkusista ma zawsze przewalone w pewnym wieku (np. Ward z Black Sabbath) i naturalne, że nie ma sił. Brian może i się trochę mylił w solówkach, ale tylko w niektórych, większość zagrał czysto i pięknie, a Red Special brzmiała bosko. I kurde ten koncert był długi (dłuższy od innych na trasie) ; od momentu rozpoczęcia One Vision to było ok. 150 minut - 2,5 godziny intensywnego grania; 28 utworów, w tym Dragon Attack i TSMGO, których ostatnio przecież nie grali. W tym wieku; pełen szacun. Naprawdę się postarali; przecież na końcówkę trasy mogli sobie zlać i zagrać set krótszy niż gdzie indziej, a tu taka niespodzianka. Patrzę na zegarek, mija już 120 minuta gry, a tu jeszcze nie było nawet Radio Gaga.
O oczywistości, czyli bardzo aktywnym udziale publiczności w koncercie nie będę wspominał, bo każdy, kto był, widział co się działo. Filmiki z youtube tego dowodzą; wystarczy zerknąć na nagrania z LOML, by zobaczyć jaka tam była atmosfera. Kornacki z TVN Turbo stał po koncercie z grupką gości i napierdzielał do nich tak ekstatycznie, jakby przed chwilą miał pierwszy w życiu wytrysk. O tak; wiele było pięknych chwil podczas tego wydarzenia. I choć byłem na koncercie we Wrocławiu, to i koncert krakowski sprawił mi ogromną przyjemność. W sumie mieszkam ok. 3 kilometry od Areny, często przejeżdżam obok; teraz będzie mi się kojarzyć jeszcze milej.
I mały epilog; po koncercie udałem się z kumplem do Klubu u Muniaka, gdzie akurat Pan Janusz Muniak z zespołem grał koncert. Ściągam sweter (pod spodem miałem koszulkę z grafiką z trasy po USA w 1982), a na twarzy muzyków banan. Po skończonym secie, Pan Muniak podziękował publiczności i jego muzycy powoi się zbierają. Jeden z nich (kontrabasista wymiatacz) podchodzi do mnie i zagaduje czy byłem na koncercie, bo bardzo chciał, ale musiał grać z w kwartecie Muniaka. No to z kumplem opowiedzieliśmy mu wszystko, co się działo (o muzyce, o bohaterze kolejki do toalety, o fali meksykańskiej, o światełkach podczas LOML) i gość miał taką minę zawodu i żalu, że go nie było na koncercie, że kogoś tak zdołowanego nigdy nie widziałem. Gdybym nie poszedł na ten koncert, też pewnie czułbym się jak ten gość. Bo choć pewnie było to „obwoźne sado – maso”, to było ono najlepsze na świecie, a muzyka Queen broni się po latach, jak żadna inna
Lesheq