przez kater » 11 maja 2014, o 23:16
Nowy rok, nowe forum, nowy temat.
***
Świeże oficjalne stanowisko jedynego żyjącego sobowtóra Artura Orzecha (zdaniem niektórych).
Po pierwsze chciałbym wyrazić moją wdzięczność i uznanie, że telewizja polska z łaski swojej przywróciła relacje z najważniejszego święta muzyki ORAZ Europy. Anulowanie tej wieloletniej tradycji było równie okrutne co wycofanie dobranocki. Mam nadzieję, że to nie jest jednorazowa sprawa, podyktowana jeno faktem, że nasi wyjątkowo się gdzieś zakwalifikowali.
Po drugie odrobina powagi: niezmiernie i niezmiennie bawią mnie zawsze internetowe opinie o tej imprezie, ale w tym roku było to nad wyraz groteskowe. Z jednej strony Klub Oburzonych, których Europa oszukała i odebrała nam jakże upragnionego świętego Graala, bo przecież LUD GŁOSOWAŁ NA POLSKĘ ale jury postanowiło to ocenzurować. Z drugiej zaś jeszcze lepsi od tamtych krytycy spod znaku Comy, domorośli znawcy muzyki, którzy jadą po Eurowizji jak po burej suce, rzucając na lewo i prawo tautologiami i odkrywając duże ilosci ameryk naraz. Pragnę nieśmiało przypomnieć, że naprawdę wszyscy ludzie, którzy dysponują jako-tako rozwiniętym organem słuchu i/lub wzroku, są od niepamiętnych lat świadomi tego, czym jest Eurowizja i wyśmiewanie jej na forum publicznym jest jak nabijanie się z upośledzonego dziecka.
A teraz do rzeczy - co mieliśmy w tym roku i ile piwa wypiłem. Najpierw Ukraina - przemknął mi od razu przez myśl taki czarny humor, że Europa w ramach solidarności jak jeden mąż głosuje na ukraińską piosenkę, i za rok Eurowizja na majdanie (tak jakby mało tam mieli na głowie). Szczęśliwie propozycja naszych braci Słowian nie miała większych szans na sukces - godny uwagi był jedynie koleś biegający w kółku niczym chomik i wytwarzający prąd (przez chwilę coś błysnęło, więc jest to jakiś sukces). Dużo lepszy byłby efekt, gdyby wokalistka wlazła na szczyt kółka (o ile kółko ma szczyt) i zapierdalała w przeciwną stronę. A tak to o. 6/10. Piosenki nie pamiętam, ale jaka to różnica. Dalej Białoruś. Jestem pewien, że jak Łukaszenka zatwierdzał ten występ to śpiewali hymn albo przynajmniej cokolwiek godnego. Jak tylko przekroczyli granicę wyszła na jaw ich prawdziwa orientacja, no i już raczej nie wracają do kraju. W sumie słusznie, też bym nie wracał. Bardzo zabawna historia - nie to co Azerbejdżan. Ktoś tu pomylił imprezy z tymi witrażami, czy co to tam było. Podobnie Islandia - czy oni traktują ten konkurs niepoważnie, że wysyłają jakieś teletubisie? Żenada. Potem Norweg, trochę lepiej, cytuję eska.pl: Carl Espen to stolarz, który śpiewa balladę Silent Storm. W związku z tym przed piosenką pokazali zakończenie Dextera. Spoilery wszędzie. Teraz czas na Rumunię. Dużo efektów specjalnych z ubiegłego stulecia a w refrenie śpiewanie o cudzie (że to wszystko działa). Potem Armenia - nihil novi - facet biedny, turcy wymordowali mu rodzinę, Orzech wzruszony, patos i smutek. I postrock. Tuż przed Polską jeszcze z Czarnogóry obowiązkowy Muslim Magomajew, facet nic się nie zmienia.
No i nasi. Byłem w ogóle zaskoczony, bo wydawało mi się, że w Eurowizji tylko absolutne debiuty, a tu się okazuje, że jakiś okres maksymalny cośtam od września, ależ to wszystko naciągane. Nienawidzę tej piosenki, no bo jak tu ją nawidzić, skoro nie dość, że do culus to jeszcze jest wszędzie. No ale oczywiście inna sprawa, kiedy ważą się losy naszego kraju - w tym momencie moje upodobania muzyczne nie mają żadnego znaczenia i jestem gotów z dumą kibicować każdemu Michałowi Wiśniewskiemu, który porwie się z szablą na wrogów. Wybór piosenki o tyle szczwany, że chcieliśmy podlizać się Słowianom, żeby raz w historii słowa a teraz punkty dla naszych sąsiadów i przyjaciół nie padły tylko z ust Niemców. Niestety okazało się, że trzeba też się podlizać jakiejś bliżej mi nieznanej eurowizyjnej Komisji Gier i Zakładów. No i kto tu za nimi trafi. Zmieszali nas z błotem, a Gazeta Wyborcza od razu raczyła zaalarmować, że CAŁA EUROPA ŚMIEJE SIĘ Z ZACOFANEJ POLSKI w której tylko wieś i seks, a żadna kobieta nie ma zarostu. Ten akapit to dobry moment, żeby zamanifestować przy okazji moje poglądy polityczne, ale że nie mam takowych, powiem tylko KORWIN KRÓL, TYLKO LEGIA, NIE DAJCIE SIĘ ZACZIPOWAĆ.
No i po cyckach, trzeba przyznać, że oprawę wizualną mieliśmy bardzo zgrabną, jakkolwiek nazbyt tradycyjną jak na nowoczesną Europę. Co innego Grecja - chłopaki skakali po trampolinie, Murzyn krzyczał rise up, rise up a Zeus w grobie się przewracał. Bardzo klasyczny występ rzekłbym, może nie na miarę legendarnego greckiego Faceta na Zszywaczu, ale jednak. Słuchać za bardzo się tego nie dało, ale już byłem dobrze pijany więc jakoś poszło. Po tych spłyń z lodami wszedła na scenę gwiazda wieczoru. Conchita Wurst czyli Muszelka Kiełbasa. Humor wybitnie austriacki, oni jak nie wywołują wojen, to tylko tego typu klimaty im w głowach. Brodaty facet w sukience śpiewa patetyczną pieśń o jakimś feniksie. Tylko tyle i aż tyle. Niesamowite, że było to w stanie wywołać aż takie emocje (zarówno tolerancyjny i postępowy zachód, jak i tradycyjny zaściankowy wschód mało się nie posrał z tej okazji). Z drugiej strony znamienne, że to jak zwykle Austria dzieli Europę i wywołuje zamieszki. Kto wie czy to nie był przysłowiowy Arcyksiąże Ferdynand, który ostatecznie przybije gwóźdź do goryczy i pchnie Putina do zrobienia porządku z całym tym burdelem. A propos Putina, jego dziewczyny już nadchodzą. Jeszcze tylko przerwa na Francję, która zawsze przechodzi z racji przywilejów i zawsze ma wszystko w culus, więc wysyła zawsze cokolwiek i zmusza resztę Europy, żeby to oglądała. Nie ma co tracić czas na żabojadów, bo w kolejce dziewczyny z Rosji. Nie pamiętam co śpiewały, ale były piękne, miały wspólne włosy symbolizujące jedność Rosji i Krymu i epatowały dobrem, szlachetnością i Prawdą. Rosyjski pijar jak zwykle na wysokim poziomie, Putin approved. Dalej włochy latają z jakimiś złotymi laurami Juliusza Cezara, straszna bieda wizualna, Jowisz się przewraca razem z Zeusem. Potem Słowenia udaje, że gra na flecie, a zaraz po niej Finlandia udaje, że gra na perkusji w tradycyjnym i obowiązkowym eurowizyjnym elemencie "rockowym". Następnie Hiszpania i najbardziej statyczne Dancing in the rain w historii. Ale oblewanie kobiety wodą zawsze spoko. Po niej na scenę wchodzi pogwizdujący koleś ze Szwajcarii, ale bodajże ciekawszą postacią jest facet w tle - skacze, tańczy i wali się po tyłku tamburynem, który też przecież leci z playbacku. To swoisty symbol - Eurowizja jest właśnie jak ten facet uderzający czy raczej udający uderzanie się w culus. Koniec symboliki, teraz biegający Węgier, który wcale nie wygląda jak Węgier - nic ciekawego. Po nim niewiele lepiej, jacyś ludzie z Malty, pewnie połowa populacji (to taki żart, chodzi o to, że na Malcie jest mało ludzi hehe). Takie tam, dalej: organizator, czyli Dania serwuje nam Cliche Love Song, czyli swoiste mrugnięcie okiem, potraktowanie własnej imprezy nie do końca serio, wzięcie wszystkiego w gruby cudzysłów. Jak wiadomo z definicji nie ma nic gorszego niż eurowizyjne poczucie humoru, więc łatwo się domyślić, że było to bardzo bardzo bardzo złe. Za to potem niespodzianka, całkiem wporzo piosenka z Holandii (jak mniemam niesławni jurorzy z tej okazji wyrzygali się punktami, coby udawać, że to jest konkurs piosenki). No i końcówka, jeszcze tylko jedyna śpiewająca kobieta z San Marino (podobno startowała trzeci raz z rzędu, no ale to zrozumiałe, reszta obywateli gra w piłkę nożną). I na zakończenie Wielka Brytania, czyli oczywiście kompletnie nic, co by się chociaż dało skomentować, bo ich zainteresowanie konkursem jest takie samo jak u Francuzów.
I tyle. Nie była to najlepsza Eurowizja na pewno, ale bawiłem się przednio. Polecam piwo Zamkowe, w kerfurze obecnie niecałe 2,5 zł, więc za dychacza można sobie zaserwować dobrą eurowizyjną zabawę. Głosowanie emocjonujące niczym mecz ostatniej szansy z Niemcami, no bo przecież pogrążenie dżendera byłoby jakimś sukcesem, ale niestety zepsuta Unia jest zepsuta i lubi taplać się w tym zepsuciu, więc los był nieubłagany. Kibicowałem Holandii, ale teraz się skapnąłem, że jej wysokie noty nie były prawdopodobnie podyktowane głosem ludu, tylko notami od jury, więc jej wygrana nie stanowiłaby żadnego szczególnego przebłysku resztek gustu w tym ciemnym tunelu, w co podświadomie chciałoby się przecież wierzyć. Inna sprawa, że przecież bóg wie jak dobre to nie było, po prostu słuchalne, jako jedyne. Eurowizja zawsze w sercu.
Pozdrawiam,
Pani Barbara Rybacka z Solca Kujawskiego