Top9 britcomów
01. The IT Crowd (Technicy Magicy)
02. Fawlty Towers (Hotel Zacisze)
03. The Office (Biuro)
04. I'm Alan Partridge (Mówi Alan Partridge)
05. Extras (Statyści)
06. Father Ted (Ojciec Ted)
07. Blackadder (Czarna Żmija)
08. Peep Show
09. Keeping Up Appearances (Co ludzie powiedzą?)
Jezu, ten poziom. Pierwsze trzy miejsca zamiennie by mogły być. Fakt występowania IT Crowd przed Hotelem Zacisze to chyba bardziej moje osobiste zboczenie niż cokolwiek innego. W każdym razie spokojnie mógłbym polecić każdy jeden sitcom z tej listy.
IT Crowd za ogólny geniusz i nieaspirowanie do bycia jakimś niesamowitym zjawiskiem a po prostu bycie bardzo zabawnym serialem. Hotel Zacisze za wszystko. Biuro za sprawne operowanie quasi-dokumentalnym stylem i włożenie w postać Davida Brenta więcej tragedii niż w postaci w większości bardzo poważnych produkcji. Alan Partridge to najlepszy bufon w historii TV, gdzie tam jakieś Jasie Fasole. Statyści za
jeszcze większe pokłady awkwardness niż w Biurze, Merchanta w roli agenta i gwiazdę w każdym odcinku. Ojca Teda za po prostu robienie sobie jaj ze wszystkiego, ale dobrodusznie tak jakoś jednocześnie. Czarna Żmija za niesamowite duo postać tytułowa + Baldrick i ostatnie dwie serie. Peep Show za JESZCZE większe pokłady awkwardness niż w Statystach i działanie z formą "kamera z punktu widzenia postaci". Co ludzie powiedzą? za bycie pierwszym britcomem, jaki obejrzałem w całości (;_;) i za najbardziej dysfunkcyjne małżeństwo w historii TV.