A co mi szkodzi, najwyżej sam będę pisał. W każdym razie temat dla fanów dmuchania w trąbę, zamiatania talerze i szarpania kontrabasu. Żartowałem z tym kontrabasem, przecież nikogo nie obchodzą basiści. Jednym słowem jazzu, muzyki dla prawdziwych mężczyzn i fałszywych kobiet. A także hipsterów i innych nieudaczników. Piszemy o płytach, które lubimy, wykonawcach, których słuchamy, kompozytorach, których szanujemy i basistach, których ignorujemy. Na rozruszanie tematu zacznę od doskonałej płyty, której słucham na okrągło od dwóch tygodni, czyli o:
Generalnie nie przepadam za formatem tria fortepianowego. Zwykle dominacja jednego instrumentu nad pozostałymi jest zbyt widoczna, sekcja rytmiczna się nie wychyla, żeby nie przeszkadzać pianiście, który tam sobie prawda coś plumka, sam sobie akompaniuje, nie musi nikomu ustępować pola, a jak już, to na wpuszcza basistę na krótkie solo (brrr), albo pozwala perkusiście ponapieprzać w to, co tam ma akurat pod ręką (brrrrrr) i tak to wygląda. Są oczywiście wyjątki, np. tria Billa Evansa, Keitha Jarretta czy Oscara Petersona, które nagrały wiele znakomitych płyt, ale i na nich zachodzą te sprawy, o których pisałem
Natomiast z tym albumem jest zupełnie inaczej. Fakt, nazwisko Duke'a jest napisane na okładce większą czcionką. Ale to może kurtuazyjny gest szacunku dla starszego (miał wtedy 63 lata, Mingus i Roach byli koło czterdziestki). Muzycy grają, że posłużę się takim banalnym określeniem, jak jeden organizm. A jednocześnie brzmią, jakby ich było co najmniej dwa razy więcej. Muzyka jest głośna, energiczna, świeża i intensywna, chociaż nie brakuje spokojniejszych i lirycznych fragmentów - jak chociażby kończące album "Solitude". Absolutnie obłędne wykonanie "Caravan" - jak najdalej od skostniałego, akademickiego podejścia, za to z Maxem Roachem, który gra chyba co najmniej czterema rękoma, wkurwiony Mingus zrywający struny grubości kciuka i sam Książę, dudniący w niskich rejestrach, improwizujący ragtime - dzieje się dużo. W niecałe pięć minut. A sam album trwa trochę ponad pół godziny - idealnie, żeby zapętlić co najmniej dwa-trzy razy z rzędu.
Do posłuchania na spotify i tu:
https://www.youtube.com/watch?v=9ZZCxQrM_aA
Jak będzie odzew, to napiszę jeszcze o paru płytach, w końcu jest sesja, trzeba robić coś konstruktywnego.