Wczoraj byłem na koncercie Camel w Poznaniu. Już na początku były problemy bo miałem w ogóle trudność z dotarciem na miejsce, bo pociąg zatrzymał się w polu gdzieś przed Poznaniem z powodu spadku napięcia w trakcji spowodowanego burzą w Poznaniu. W końcu po dotarciu z przeszło 45 min opóźnieniem na stację i spotkaniu z moim starym przyjacielem okazało się, że poznańskie tramwaje kursują jakoś nieregularnie, no ale w końcu na 10 min przed rozpoczęciem koncertu byłem w hali międzynarodowych Targów Poznańskich. Okazało się, że w hali są okna, a więc o 20:00 wciąż było jasno i to był pierwszy minus
, bo muzyka Camel, to muzyka nocy.
Drugim minusem była setlista, ponieważ z trzech moich ulubionych płyt Wielbłąda (Harbour Of Tears, Stationary Traveller i Rajaz) wybrzmiał ledwie JEDEN utwór :/. Dobrze,że choć były trzy z Dust And Dreams. Z A Nod And a Wink również żadnego utworu, a to właśnie okres 1984-2002 lubię najbardziej w twórczości Latimera i spółki. I tu pojawia się zasadniczy problem w ocenie tego koncertu, bo zespół i przede wszystkim Andy Latimer są w wynbornej formie , tyle tylko, że grali głównie utwory, które nie należą do moich faworytów. Zaczęli od około minutowego intro z bardzo fajnymi zagrywkami mistrza gitary, i później przeszli płynnie w Never Let Go, które wypadło naprawdę obiecująco, tylko końcówka była dość dziwna wg mnie, bo brakowało finalnej solówki na gitarze. Następny w kolejce The White Rider był kapitalnie zagrany z piękną i rozimprowizowaną gitarą Andy'ego na finał – ciarki się pojawiły. Niestety kolejne dwa fragmenty tego wieczoru, a więc Song Within a Song i Unevesong już w wersjach studyjnych nie były moimi faworytami, a wersje koncertowe niczego tutaj nie zmieniły. Później Spirit Of The Water wyszło naprawdę zgrabnie. Air Born znów bez rewelacji. Lunar Sea za to naprawdę mi się podobało. Another Night trochę ożywiło wieczór hehe, bo to jednak żwawszy utwór. Drafted odśpiewane na spółkę przez Colina Bassa i Liatimera wypadło doprawdy ujmująco i znów gitara była na pierwszym planie. I nadszedł moment na który czekałem od początku koncertu. W końcu się ściemniło, a Andy zapowiedział, że zagrają teraz utwór Ice. Jest to jeden z moich ulubionych instrumentalnych utworów w ogóle i czekałem na niego z wielką niecierpliwością. Nie zawiodłem się. Nie potrafię nawet opisać piękna i magii, którą wytworzyli panowie z Camel przez te ok. 8 min, ale bohater był tylko jeden – to co zrobił Andy Latimer w solówce gitarowej, która rozpoczyna się około 4 min i trwa do końca, ro było mistrzostwo świata. Dawno żaden fragment muzyki na żywo tak mnie nie poruszył i nie ukrywam, że łzy stanęły mi w oczach
. Tu jest wersja z tej trasy z 2015 : . Chciałoby się, żeby ta solówka nigdy się nie kończyła
. To był zdecydowanie najlepszy fragment całego występu i choćby dla tych 8 min warto było jechać na koncert. Po Ice zagrali trzy fragmenty Dust and Dreams, a więc najpierw kapitalną i energetyczną wersję Mother Road zakończoną rewelacyjnym solo Latimera. Potem Hopeless Anger i Whispers in The Rain, które już tak mnie nie zachwyciły niestety.
Bisy to oczywiście Lady Fantasy, zagrane naprawdę dobrze i szczególnie w środkowej części ciarki były, a sam finał Long Goodbyes zadedykowane zmarłym byłym członkom Camel: (Chris Rainbow i Guy LeBlanc). I na tym występ się zakończył pozostawiając u mnie duży niedosyt.
Publika rewelacyjna, przyszli true fani – szacun. Było kilka naprawdę pięknych momentów z genialną wersją Ice na czele, ale wymieniłbym połowę setlisty (jak mi brakowało takich utworów jak np.: Rajaz, Vopos, Stationary Traveller, West Berlin, Pressure Points, Final Encore, Lawrence, Selva, Watching The Bobbins, End Of The Line, For Today, Coming Of Age, The Hour Candle). Najbardziej zazdroszczę tym, którzy byli w 1997 roku na koncertach Camel, bo jak widziałem na setlist fm grali wtedy cały album Harbours Of Tears
. Gdyby choć 4-5 z tych utworów było w secie, to byłbym wniebowzięty, a tak, to powiem, że koncert był dobry i miał wybitne momenty, ale przy lepszym doborze setu i mając w takiej świetnej formie Andy'ego to mógł być killer
. W każdym razie ciesze się, że byłem. Kolejne koncertowe marzenie się spełniło. Liczę, że może Camel nagra ostatni premierowy album i ruszą w trasę, a wtedy powrócą szerzej utwory z drugiej połowy ich działalności.