Nigdy nie rozumiałem gloryfikowania Dwójki wśród "doświadczonych" fanów Queen - a sam chyba też już mogę mówić o sobie (z 18-letnim stażem słuchania Queen) jak o doświadczonym sympatyku.
Owszem album jest solidny, ale ma trochę słabych momentów, które powodują, że daję mu 5 (z małym plusikiem), zamiast szóstki.
Po kolei:
1. Procession - dobre intro, fajnie też wprowadzało atmosferę napięcia na początku koncertów Queen.
2. Father to Son - kiedyś miałem ustawiony jako dzwonek w telefonie jak tata do mnie dzwonił Nie jest to jednak jakieś arcydzieło, utwór nieco powyżej przeciętnej.
3. White Queen (As It Began) - to natomiast zdecydowanie utwór wybitny. Trudno powiedzieć dlaczego nie przebił się, jest sto razy lepszy niż np. 'Angie' Stonesów, które w powszechnej opinii jest znacznie bardziej znane.
4. Some Day, One Day - słabe, słabe smędzenie Briana.
5. The Loser in the End - na pierwszych dwóch płytach kompozycje Rogera mocno odstawały od kolegów...
6. Ogre Battle - ciekawy, dynamiczny utwór. Lubię!
7. The Fairy Feller's Master-Stroke - dobry moment albumu, zdecydowanie.
8. Nevermore - piosenka tak prosta, ale w tej prostocie jest jej piękno. Mój ulubiony moment albumu, szkoda że tak krótki.
9. The March of the Black Queen - utwór wieloczęściowy, chociaż nie rozumiem wielkich zachwytów nad nim. Dobry owszem - ale nic więcej dla mnie.
10. Funny How Love Is - trochę w stylu Beach Boysów, zupełnie nie pasuje mi do albumu.
11. Seven Seas of Rhye - rozwinięcie instrumentala z pierwszego albumu, całkiem dobrze się tego słucha .