przez mumin_king » 20 cze 2015, o 01:37
Tak, że tego...
Na Skraju Jutra
Zacznę od tego, że przez połowę filmu oglądałem z zapartym tchem. Ten fenomen gry komputerowej na cheatach przeniesiony na wielki ekran wypadał genialne. Jakbym grał w Mario przy ustawieniu 99 żyć, najpierw na serio potem, na kolejnym życiu, gdzieś się wyjebać na jakimś żółwiu. I ten film początkowo taki właśnie jest. Jak Tom "Nie wyjdę z tej szafy" Cruise uczy się tych żyć by w odpowiedniej sekwencji wszystko zrobić to po prostu miód, to go rozpieprzy jakiś pocisk to coś tam. No serio, takie balansowanie między akcją a komedią (chyba za dużo Marvela...), a najlepsze w tym wszystkim jest, że tylko Cruise o tym pamięta. Dzięki temu mamy taką fajną scenę jak tam dochodzi z kurza melodio już do jakiegoś poważnego miejsca i ją tam gości, tej się podoba na początku a potem coś zaczyna jej świtać i mówi do niego: "który raz już tu jesteśmy?" i okazuje się, że dalej dojść już nie można, bo co by nie zrobili to ich obcy rozpierdzielają. Niestety po tej akcji cała ta zabawa formą siada, bo muszą jednak zabić całą matkę obcych, przecież musi być pokój na Ziemii. Wtedy film staje się taki normalny i zachwyty opadają.
Quantum of Solance
Trochę nie dziwię się Shamarowi, że tak zaczął źle oceniać Craigowskiego Bonda. Po obejrzeniu tej części zacząłem zastanawiać się czy nie popełniam błędu próbując w krótkim czasie łyknąć wszystkie nowe Bondy? Zacząłem mieć wrażenie, że Bonda trzeba oglądać tylko jak wychodzi i dać sobie odpoczynek na jakiś rok, a najlepiej do nowego Bonda. W tej części miałem wrażenie, że wszystko polega tutaj na biegu. James Bond albo kogoś goni albo sam spierdziela. Owszem, zawsze są dwie drogi w każdej z poprzednich, może kogoś dogonić i go zabić, albo ten ktoś może mu spłyń z lodami i on musi szukać dalej, bądź w przypadku drugiej opcji albo mu się udaje uciec i przenosimy się do innego miejsca, albo ktoś go łapie i torturuje. Ale może to tylko moje nierozumienie do końca Jamesa Bonda, bo kolejna część trochę podwyższyła poziom. Tutaj nie było nic wartego uwagi, bo nawet cycki jakieś takie mało epickie, bo mało ich.
Sinister
Ma ukochana, druga półitrówka, ta część jabłka bez robaka, lepsza połowa zasnęła oglądając. Ja starając się być rzetelnym, obejrzałem do końca. Chyba od takich scricte shokerów (typu wychodzący nagle dzieciak z kartonu czy pojawianie się nagle dziwnej twarzy) wolę strach jaki oferuje Lynch (jesteś na niego przygotowany a i tak wbija cię on w ziemię). Znowu do pewnej części, jak historia jest tajemnicza i tak naprawdę nic nie wiemy, ogląda się w napięciu. Potem okazuje się co, kto, gdzie i jak, wtedy wszystko oczywiście staje się głupie i wzdychamy z zawodu, ale do połowy daje jako takie napięcie.
Skyfall
Ta część wygrała z QoS samym antybohaterem. Serio koleś mógłby grać samą twarzą z przymocowanymi rękami i nogami do niej, wyśmienita kreacja. Dodatkowo super rozwiązanie z obroną Q i tak, w końcu przez cały film nie biegamy z myślą "o nie, znowu to...". Choć może dla mnie nie przebił Casino Royale, gdzie sama sekwencja scen w kasynie bije wszystko co do tej pory oglądałem z Bondem, ale mimo tego wyglądało to nieźle. Może dlatego, że problem jakiś taki przyziemny, motywy są takie bardziej pierwotne niż sprzedawanie paliwa Arabom, którzy sprzedadzą je Chinolom a Ci wymienią z Rosjanami z jakieś rocket fuel i będzie przejebane.
Big Lebowski
Drugie podejście, za pierwszym nie wytrzymaliśmy z Olą. Teraz obejrzałem sam i powiem... Świetny, naprawdę kajam się, że nie doceniłem za pierwszym razem. Kopalnia bez dna, w kwestii dialogów czy scen. Pierwsza z brzegu jaka mi się przypomina to "You see Larry?" a przecież to wisienka na torcie.
Ile waży koń trojański
Ekhm... Byłem pozytywnie zaskoczony, bo spodziewałem się, że siedząc wieczorem przy TVN i trafiając na komedię polską z przeciągu ostatniej dekady dostanę coś absolutnie mnie nie szanującego. Co prawda zdaniem większości forumowiczów z Filmweba, ten film nie szanuje widza, bo kłamie w wielu kwestiach dotyczących PRL-u. Jednak to nic nowego, że na Filmwebie panują albo dyskusję o niczym albo dyskusje o niczym. Tak czy inaczej, oglądało mi się to przyjemnie, na pewno lepiej niż jakieś Lejdis czy inny Testosteron. PRL-u nie pamiętam, urodziłem się już w wolnej Polsce, więc błędów nie wytknę, zresztą konwencja filmu nie robi z niego jakiegoś idealnie zarysowanego żywota ludzi za czasów socjalizmu w Polsce.
Miły, tylko nie wiem dlaczego ten tytuł.
Pacific Rim
Ten film jest szalony. Transformersi połączeni ze Straship Troopers. Dałbym o wiele większą ocenę, gdyby nie te sztampowe gadki. Nawet mój ulubieniec, Irdis Elba nie stanął na wysokości zadania (nawet w Office był mniej wkurwiający). Aktorsko bardzo źle, wszystko pewnie poszło na efekty a te są genialne, całe te walki to piwo na moje serce. A nie, przepraszam, jedna gwiazda aktorska błyszczy, ale tylko przez moment, to Ron Perlman, ale kolo za samą twarz powinien dostać Oscara Wszech Czasów czy coś.
Underworld: Bukakke tj. Bunt Lykanów
A leciał wczoraj przed północą na Polsacie to łyknąłem. Kompletnie nie rozumiałem, może dlatego, że bez piwa obejrzałem.
wg Matteya - bardzo sprytne ALTER EGO.
Zwycięzca Queenwizji - grudzień 2012